Anna Matuszewicz od kilku miesięcy zadziwia lekkoatletyczne środowisko. Skoczkini w dal poprawia rekordy życiowe i ciągle jej mało. Marzy o medalu igrzysk olimpijskich. Wszystkie siły kładzie na przygotowania do rywalizacji w Paryżu. W rozmowie z TVPSPORT.PL przybliżyła, jak wygląda jej życie w tym momencie.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Lekkoatletyka zawsze była u ciebie na pierwszym miejscu?
Anna Matuszewicz: – Przygodę ze sportem zaczynałam od jazdy konno. Potem była szermierka i taniec. Miała być też siatkówka, ale zrezygnowałam. Wybrałam lekką atletykę. Nie rozmieniałam się na drobne. Rekreacyjnie pojawiam się na rowerze i rolkach.
– Skąd pomysł na jazdę konną?
– Koleżanka zaczęła jeździć. Spodobało mi się i złapałam zajawkę. Uprawiałabym to dalej, ale miałam nieprzyjemną historię.
– Mianowicie?
– Spadłam z konia chwilę przed zawodami rozgrywanymi podczas "Czwartków lekkoatletycznych". Miało to wpływ na wyniki. Zniechęciłam się. Nie chciałam ryzykować, bo już wtedy startowałam w międzyszkolnych zmaganiach. Konno jeździłam rekreacyjnie. Robiłam to dla siebie. Brakowało czasu.
– Uraz był poważny?
– Nie. Bardziej się przestraszyłam. Spadłam przed konia. Noga mi zaklinowała się w strzemieniu. Pojechałam po barierce i spadłam. To było bardziej straszne, niż niebezpieczne. Miałam lekkie zadrapania. Po tej sytuacji były już w głowie myśli, że kolejny upadek może mi pokrzyżować plany.
– Kto cię zauważył i podpowiedział, żebyś trenowała lekką atletykę?
– Długo nikt mnie nie zauważał. Mimo że zdobywałam medale, nie było odzewu. Zaczęłam trenować dzięki nauczycielowi Wychowania Fizycznego. Gdy drugi raz w życiu skoczyłam w dal, osiągnęłam wynik 4,80 metra. Zrobiło to wrażenie. Namawiali mnie pół roku. W końcu się skusiłam. Trafiłam do Gabriela Mańkowskiego. Nie żałuję. To jedna z najlepszych decyzji w życiu.
– Czujesz na sobie presję?
– Nie czuję oczekiwań kibiców i trenera. Sama ją na siebie nakładam. Jestem bardzo ambitną osobą. Nie lubię zawodzić. Chcę skakać jak najlepiej. Chcę być jak najlepsza. U niektórych to zgubne. Jestem jeszcze młodą, zaczynającą zawodniczką. Nie śledzi mnie w mediach tyle osób, co Justynę Święty-Ersetic czy Ewę Swobodę. Czuję wsparcie kibiców i rodziny.
– Paradoksalnie młodość pomaga w startowaniu z czołówką?
– Sport nie jest jeszcze moim jedynym sposobem na życie i utrzymanie. Nie czuję się jak nauczyciel czy prawnik na etacie. Dobrze się bawię i czerpię radość za startów.
– Jak się czujesz na polskim podwórku?
– W mojej kategorii wiekowej odstaje od dziewczyn. Nie ma co ukrywać, że osiągam lepsze wyniki. Nie zmienia to jednak faktu, że panuje super atmosfera. Powoli zaczynam rywalizację z najlepszymi w kraju. Cieszy mnie to. Jest kilka dziewczyn z ogromnym potencjałem.
– Na rekord kraju czekamy od 1988 roku. Agata Kaczmarek skoczyła wtedy 6,97 metra.
– Jeszcze trochę mi brakuje do podobnego wyniku. Nie tak szybko. W głowie takie myśli są. Stawiam cele długoterminowe. Mam nadzieję, że uda się je spełnić.
– Wiesz, że porównują cię do Ireny Szewińskiej?
– Tak! Bardzo mnie to motywuje. Napędza do dalszej pracy. Bardzo mi miło, że dostaję takie pochwały. Chciałabym nawiązywać do jej osiągnięć. To ogromna nobilitacja.
– Przyzwyczaiłaś się do faktu, że jest o tobie głośno?
– W ogóle mi to nie przeszkadza. Lubię rozmawiać z ludźmi. Wywiady są fajne. Po rekordach życiowych jest ich coraz więcej. Wdrażam się w środowisko. Jeśli będę coraz lepszym sportowcem, to w przyszłości wywiadów i kamer będzie jeszcze więcej.
– Sport jest piękny czy okrutny?
– Póki co jest piękny. Pamiętam jednak, że to dopiero moje początki. Uczę się z każdym kolejnym startem. Sport jest piękny, ale wymaga wielu poświęceń. Współpracuję z psychologiem. Widzę dużą różnicę w głowie. Mam wsparcie rodziców. Najbliższe otoczenie ma wielki wpływ na rozwój.
– Ucieknę nieco od sportu i podpytam o... zwierzęta. Jesteś zakręcona na ich punkcie?
– Uwielbiam koty! Pierwszego wzięliśmy ze schroniska, gdy byłam w drugiej klasie. Drugi pojawił się w marcu 2021 roku. Mama wyszła z psem, dzwoni do mnie i mówi: "Ania, zawołałam kotka i do mnie przyszedł. Co robić?". Oczywiście, wzięłyśmy go do domu. Dzwoniłyśmy do schroniska. Nikt się nie zgodził. Został u nas. Zawsze przed zawodami je przytulam. Dopiero potem idę skakać. Mam jeszcze psa i świnkę morską.
– Studia weterynaryjne były w planach?
– Myślałam o tym przez chwilę, ale z biologiczno-chemicznych kierunków wolałam medycynę albo ortopedię. Koniec końców stwierdziłam, że to za trudne kierunki. Wybrałam przedmioty humanistyczne. Teraz liczy się sport. To moja wielka pasja i chcę się rozwijać w tym kierunku!